niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział 5

,,Nie zapomnijcie broni". Słowa Erzy przez cały dzień kołatały się w jej głowie. Nie mogła skupić się na niczym innym prócz noża ukrytego za paskiem spódniczki, Przyciskała go do siebie dłońmi i próbowała ukryć nieistniejące wybrzuszenie w jej stroju za torbą, ale i tak miała wrażenie, że wszyscy go widzą, że każda para oczu jest skierowana na nią. Rozglądała się po całym korytarzu, starając się wybrać taką drogę do następnej klasy, aby nie przechodzić obok zgromadzonych w grupki uczniów. Czuła, że na jej czole pojawiają się kolejne krople potu, jednak nie otarła ich.
    — Ej, Lucy! — Omal nie upadła, słysząc tuż za sobą radosny głosik. — Wszędzie cię szukałam! Unikasz nas?
Levy podejrzliwie zmrużyła oczy. Ta mina zdecydowanie do niej nie pasowała.
— Ja? — Lucy zaśmiała się sztucznie. — No coś ty...
Przez kilka następnych sekund dziewczyna przyglądała jej się uważnie — Lucy miała wrażenie, że trwa to wieczność – a następnie wzruszyła ramionami i zaczęła opowiadać przyjaciółce o tym, co kilka minut temu nawyczyniali Natsu i Gray.
Heartfilia szła sztywno, pilnując, aby ,,broń” była zasłonięta przez torbę z książkami. Całe jej ciało było sztywne, każdy mięsień napięty do granic możliwości. Chciała, żeby ten dzień w końcu się skończył. Przestała zwracać uwagę na wnętrze szkoły, chociaż poprzedniego dnia zrobiło na niej niemałe wrażenie. Otaczały ją wszystkie odcienie szarości, a na ścianach nie było żadnych ozdób. Mimo to korytarz nie wydawał się ponury i przygnębiający, ożywiały go olbrzymie okna i ciemnoczerwone mundurki uczniów. Od grubych ścian bił przyjemny chłód, pachniało wiśniami. Klasy urządzone były staroświecko; wielkie drewniane ławy, będące stolikami dla uczniów, katedra dla nauczycieli, wielkie parapety, parkiet zamiast płytek. Cała szkoła miała swój klimat. Kiedy wchodziło się do środka, całym sobą odczuwało się wieki, które przetrwała. Czasami odnosiło się wrażenie, że ten budynek przenosi człowieka w czasie.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz? — pyta z wyrzutem Levy.
Lucy kiwa skwapliwie głową, chociaż nie ma zielonego pojęcia, o czym dziewczyna nawijała przez ostatnie pięć minut.
— Zaraz mamy ostatnią, dodatkową lekcję. Myślę, że będzie ciekawa. Trochę poczytałam o astronomii...
To już za chwilę. To dodatkowe zadanie, do którego zgłosiła się na ochotnika. Co ją do tego podkusiło? Przecież nawet do końca nie wiedziała, czym zajmuje się Fairy Tail, a już chciała uczestniczyć w ich zadaniach, chciała być częścią tej tajemniczej organizacji. To dość niespotykane u osoby, która nauczyła się żyć samotnie.
Nagle w tłumie mignęła jej znajoma twarz. Stanęła jak wryta i dokładnie przeczesała wzrokiem korytarz. Był tam. Ubrany w białą koszulę, z poluzowanym krawatem i marynarką niedbale przerzuconą przez ramię. Włosy miał niedbale roztrzepane, co nadawało mu młodzieńczego wyglądu. Z powodzeniem mógł udawać nastolatka. Otaczała go chmara rozanielonych dziewcząt, to do niego takie podobne, podbijać serca wszystkich istot płci pięknej dookoła. Obserwował ją zza szkieł swoich okularów, jednak kiedy zorientował się, że na niego patrzy odwrócił wzrok i odszedł, pozostawiając zawiedzione panny. Z jakiegoś powodu chciał, żeby go zauważyła. Nie było innego wyjścia. Pracował dla jej ojca, nie był amatorem i potrafił wykonywać swoją pracę. Wezbrała w niej złość. Ojciec nie ufał jej na tyle, żeby puścić ją do Magnolii samą, od początku wiedziała, że wysłał swoich ludzi. Wiedziała nawet, jakie polecenie wydał: chrońcie ją tak, żeby nawet was nie zauważyła, trzymajcie się w cieniu. Jednak on nie lubił trzymać się w cieniu, nie lubił też iść krok za kimś. Miał jakiś cel, pozwalając jej się zauważyć.
Zerknęła na wyświetlacz telefonu i odnalazła jego numer. Nazwa kontaktu była krótka: Loke. Znany również w pewnym środowisku jako Lew Leo.

Natsu wyszedł przez główne drzwi i nabrał w płuca świeżego powietrza. Dobrze jest odetchnąć pełną piersią po kilku godzinach duszenia się w tej złotej klatce. Idąc wąskim chodnikiem, zrzucił szytą na miarę marynarkę i rozluźnił mięśnie pleców. Miał ochotę pozbyć się również koszuli, jego znak na ramieniu aż piekł, domagając się odsłonięcia, ale ograniczył się do poluzowania krawatu. Był wciąż na terenie szkoły, wciąż świeciło słońce, wciąż musiał udawać. Pragnął, żeby wróciły czasy, kiedy w Magnolii mogli czuć się bezpiecznie ze swoją przynależnością do różnych organizacji, kiedy w mieście nie było policji i nikt nie kontrolował tego, co działo się na ulicach. To miejsce było schronieniem przestępców, a także ludzi tylko za nich uważanych przez prawo, tych, którzy po po swojemu wymierzali sprawiedliwość i zarabiali na życie kosztem bogaczy wplątujących się w ciemne interesy. Dawno temu przybył tu, aby znaleźć zaginionego ojca i znalazł nową rodzinę, ludzi takich jak on. A teraz wplątał ich w kłopoty. Nigdy nie przyznałby się do tego, że się martwi, ale... martwił się.
Usiadł na ławeczce znajdującej się w połowie odległości między główną bramą a budynkiem szkoły i postanowił poczekać na Gajeela, żeby pozornie niedbale wypytać go, czy udało mu się cokolwiek naprawić i choć trochę wygrzebać ich z tego bagna. Rozprostował swoje długie nogi i oparł się wygodnie.
Nie minęły nawet dwie minuty, a jego uwagę zwróciła pewna postać, idąca chodnikiem w stronę szkoły. Uniósł ręce i skrzyżował je na karku. Z pozoru wyglądał na rozluźnionego, ale tak naprawdę spod na wpół przymkniętych powiek obserwował mężczyznę. Coś go w nim niepokoiło. Każdy mięsień był gotów aby spiąć się i ruszyć do ataku, bystry umysł opracowywał taktyki walki i przewidywał, jak może zachować się przeciwnik na podstawie samych jego kroków. Wszystko to działo się bez jego woli, po tych wszystkich latach działał automatycznie.
Mężczyzna był tylko kilka kroków od niego. Natsu wyczuwał zagrożenie, ale mimo to nie ruszył się nawet o milimetr. Wyglądał jak zwykły niegroźny nastolatek odpoczywający po ciężkim dniu w szkole. Postać minęła go. Nie był w stanie stwierdzić, czy zwróciła na niego uwagę, ponieważ większość twarzy miała zasłoniętą przez kaptur. Właśnie to kazało chłopakowi nabrać podejrzeń. Choć było gorąco mężczyzna miał na sobie ciemny płaszcz i kaptur. Jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go rozpoznał, jakby się czegoś bał. Ale z drugiej strony trzeba być głupim, żeby się nie bać, zwłaszcza, kiedy przebywa się w tym mieście.
Natsu wypuścił powietrze z płuc i już miał całkowicie zignorować nieznajomego, kiedy jego wzrok po raz ostatni padł na jego twarz. Ujrzał coś, czego zdecydowanie się nie spodziewał. W jego gardle zakotłował warkot, całe ciało spięło się gwałtownie, gotowe do ataku. Cudem powstrzymał się, żeby nie rzucić się na mężczyznę. Jednak w ostatniej chwili w jego głowie rozbrzmiał zdenerwowany głos staruszka: ,, nie pakuj siebie i nas w kłopoty, dzieciaku!” Zacisnął pięści, aż na wewnętrznych stronach dłoni pojawiły mu się po cztery krwistoczerwone półksiężyce. Nie! Tym, razem nie da się sprowokować, postąpi tak, jak należy postąpić. Odpuści. To nie była jego sprawa, nie dostał żadnych rozkazów.
Zaparł się samego siebie, zrobił to! Nie rzucił się na tego człowieka, choć tak podpowiadał mu instynkt. To było do niego takie niepodobne... Aż czuł, że coś uciska co w żołądku, tak bardzo chciał w tym momencie zabić tego człowieka. Ale pozwolił mu przejść.
Spostrzegł Gajeela wychodzącego ze szkoły. On również zwrócił uwagę na ciemną postać, ale nie rozpoznał go, nie miał prawa rozpoznać. Nie było go wśród nich, kiedy miała miejsce ta przykra historia.
— Siema, Kupo Złomu! Możemy pogadać?
— Spierdzielaj, Płomyczku!
Natsu ostatni raz rzucił okiem na mężczyznę przekraczającego próg ich szkoły, zanim podniósł się i ruszył za Redfoxem.
Mam nadzieję, że szybko się stąd zmyje i Erza go nie zobaczy. — pomyślał jeszcze, zanim całkowicie skupił się na wyciąganiu z przyjaciela informacji.

Obudził go ból. Na początku tępy, ale po chwili przerodził się w ostre szarpanie. Nie chciał wzywać tej małej gówniary, żeby podała mu środki przeciwbólowe, ale chyba nie miął wyjścia. To było upokarzające. Laxus nigdy nie prosił nikogo o pomoc, to uwłaczało jego dumie. Całe szczęście Wendy odwróciła głowę w jego stronę i zobaczyła, że się obudził. Szybko skończyła zmieniać opatrunek Jetowi i podeszła do niego.
Była zmęczona. Bardzo. Podkrążone oczy i ziemista cera sprawiły, że wyglądała jak trup. Trup małej dziewczynki. Po raz pierwszy zrobiło mu się jej żal.
— Jak się pan dzisiaj czuje, panie Laxus? — zapytała nieśmiało, chwytając w dłonie strzykawkę.
A więc znowu zastrzyk... Nie musiała zadawać tego idiotycznego pytania, wiedziała przecież, że nie jest z nim najlepiej i cholernie go boli. Igła zagłębiła się w jego ramieniu.
— Zaraz przestanie – oznajmiła, nieśmiało poprawiając kołdrę, którą był przykryty. — Przyniosę coś do jedzenia. Przespał pan obiad.
Laxus oparł się wygodnie o poduszki i spróbował odprężyć. Wiedział, że lek za kilka chwil zacznie działać i będzie mógł chociaż spokojnie oddychać. Do tego czasu musiał skupić uwagę na czymś innym. Wszystko w tym miejscu kojarzyło mu się z jednym — Wendy. To było jej królestwo. Pamiętał jak do nich dołączyła. Mała nieśmiała dziewczynka poszukująca swojej matki Smoka. Matki, którą w pewnym momencie swojego życia musiałaby zabić. W niczym nie przypominała silnego, niezwyciężonego dziecka, które pojawiało się w jego wyobraźni, kiedy myślał o Niebiańskim Smoczym Zabójcy, które zbyt nieostrożnie grasuje po obrzeżach Magnolii. Jej sława wyprzedzała ją. Mówiono o niej Niebiańska Dziewica. W pierwszym odruchu myślał, że chodzi tylko o jej płeć, ale potem zdał sobie sprawę, że ten pseudonim ma również głębsze znaczenie. To oczywiste, że była dziewicą. Miała wtedy tylko dwanaście lat, ale...
Zaczęło kręcić mu się w głowie, jakby był pijany. Wiedział, że to skutki uboczne bardzo silnego leku, więc nie przejmował się tym. Pozostali pacjenci trochę się ożywili i zaczęli o czymś rozmawiać, chciał, żeby się zamknęli, ale nie poprosił ich o to. Po chwili weszła Wendy, niosąc talerz parującej zupy. Poprawiła mu poduszki pod głową, pytając uprzednio, czy może, a potem podała mu obiad.
— Dlaczego Niebiańska Dziewica? — rzucił do jej pleców, zanim zdążyła się oddalić.
Jedynie to, że znieruchomiała na chwilę świadczyło o tym, że usłyszała jego pytanie. Szybko weszła do pomieszczenia, które przez ostatni czas służyło jej za pokój. Było ciasne i ciemne. Mieściło się tu tylko łóżko i szafa na białe fartuchy, bandaże i leki. Usiadła na podłodze i spróbowała wyrównać oddech. Pytanie Laxusa wytrąciło ją z równowagi. Już dawno nie myślała o tym, co sprawiło, że zaczęto ją tak nazywać. Jednak w tym momencie powróciły wspomnienia, przewijały się przez jej umysł jak taśma kinowa.
Najpierw jej kłótnia z Grandeeney, ucieczka i poszukiwania biologicznych rodziców. Potem dowiedziała się, że kobieta, która ją urodziła nie żyje, ale ojca wciąż mogła odnaleźć. Długie dnie wędrówki i w końcu ten wytęskniony moment. Stoi z tym mężczyzną twarzą w twarz. Był nauczycielem, pracował z dziećmi, musiał je kochać. Szkoda tylko, że na początku nie zdawała sobie sprawy, że miłość, którą je darzył była chora i zła. Miała się o tym przekonać dopiero później.
Stała z nim w pokoju na ósmym piętrze budynku. To miał być jej pokój. Dostanie go, jeśli da tatusiowi prezent. Nie wiedziała, czego od niej chciał, aż do momentu, aż jego dłonie zaczęły wsuwać się pod jej spódniczkę. Zaczęła krzyczeć i wołać pomocy, ale nikt nie mógł jej usłyszeć. Płakała i wrzeszczała, kiedy kolejne warstwy jej ubrania spadały na podłogę. Wiedziała, że musi zrobić to, czego nauczyła ją matka, ale nie chciała. Grandeeney też nigdy chętnie nie walczyła, wolała pomagać ludziom, ale swoją córkę nauczyła wszystkiego, co sama umiała. W jednej chwili ciało Wendy zadziałało automatycznie. Nigdy później nie potrafiła sobie przypomnieć, żadnego swojego ruchu. Jedyne co pozostało jej w pamięci, to wykręcona przerażeniem twarz ojca, kiedy wypadał przez okno. A ona stała i ze spokojem patrzyła, jak jego ciało roztrzaskuje się o betonowy chodnik na dole.
Tuż przed tym jak umarł, zasmakował przyjemności jaką daje lot. Nie zasłużył na tak piękną śmierć.
Wendy sama chciałaby tak zginąć. Od dziecka marzyła o lataniu, może dlatego właśnie Grandeeney ją wybrała. Ona też była zafascynowana lataniem. Nieraz skalała na bungee, ze spadochronu, latała paralotnią. Wendy była za mała aby jej towarzyszyć, ale matka zawsze obiecywała, że jak podrośnie zabierze ją ze sobą. Szkoda, że to tym jak uciekła, już nigdy więcej jej nie zobaczyła.
Aby nigdy nie zapomnieć, tego, co umiłowała w smokach, zaraz po dołączeniu do Fairy Tail wytatuowała sobie na plecach skrzydła. Sięgnęła dłonią do tyłu i dotknęła ich opuszkami palców przez materiał. 

 Yin wróciła. Trochę mnie nie było, ale musiałam uporządkować kilka spraw. Mam nadzieję, że ktoś ze mną jeszcze został. 

2 komentarze:

  1. Aww. Wendy mała zabójczyni.
    Jak Ciebie dawno nie było, Yin! Cuda się dzieją, blogi zmartwychwstają!
    Ej, ale jak już ożyłaś, to liczę na kolejny rozdział jeszcze w lipcu! (ᵔᴥᵔ)
    Powoli przekonuję się do takiej wersji Fairy Tail i zaczynam się wciągać <3
    Kurcze, co to był za koleś w kapturze? Nie jestem dobra w łączeniu faktów .-.
    Biedny Laxus. Biedna Wendy. Biedna Lucy. Wszystkich tak torturujesz... xd
    W każdym razie, tęskniłam (づ。◕‿‿◕。)づ
    ~Asia, która założyła nowe konto żeby nie świecić po internetach nazwiskiem~

    OdpowiedzUsuń
  2. No cholercia jasna, rozdział pojawił się 19 czerwca i nie ma kolejnego? Skandal, ot co! D:
    Rozdział naprawdę zajeb... świetny! Czekam na jakiś mega słodki, kawaii, uroczy romans Nalu. W tamtym opowiadaniu był, ale czułam niedosyt... Chyba nie tylko ja... >.<
    Dlaczego praktycznie każda moja ulubiona pisarka dodaje rozdziały po kilku miesiącach? .-. Czy ja mam jakiegoś pecha, czy coś w tym stylu? Tak, to na pewno to.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę przede wszystkim weny! <3

    OdpowiedzUsuń

Komentujcie! ;)
Kilka słów = ogromna motywacja.
To się tyczy też moich kochanych anonimków. xD