poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 9


Levy śpi oparta o pień drzewa, zasnęła, wpatrując się w płonące drewno. Gajeel siedzi po drugiej stronie ogniska i zerka na nią spode łba. Martwi się. Po raz pierwszy od bardzo dawna naprawdę się martwi. Cały świat wali mu się na głowę, a on nie może nic na to poradzić. Nie wie, co będzie dalej z Levy, nie wie, co będzie dalej z gildią. Fairy Tail jest konglomeratem różnych charakterów, różnych mocy, ale przede wszystkim jest jedną wielką rodziną. Wszyscy cieszą się jak rodzina, bawią się, śmieją, upijają... i cierpią. I nagle wizja przeżywania śmierci Lucy przy kuflu piwa staje się nadzwyczaj kusząca. Żałuje, że poszedł na tą misje z Levy, mógł ja przekonać, żeby zostali. Nie dogadują się. Kłótnią jeszcze tego nazwać nie można, ale widać, ze mają inne zdania na temat tej misji i zleceniodawcy. Gajeel nie może pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak, że Taiyo nie mówi im całej prawdy. A może tylko jemu nie mówi? Dziewczyny mają świetny kontakt, może Levy wie o czymś, o czym mu zdecydowały się nie powiedzieć?
Gwałtownie wstaje. Myślenie i udręczanie się nie są jego najmocniejszą stroną, nie jest przyzwyczajony do gdybania i analizowania cudzych zachowań. Zawsze kiedy chciał się czegoś dowiedzieć, pytał wprost, bez zbędnych podchodów. Czemu teraz miałby tak nie zrobić.
Rozgląda się po polance w poszukiwaniu jasnowłosej dziewczyny, ale nigdzie nie może jej dostrzec. Przypomina mu się, że jakiś czas temu powiedziała, że musi iść do lasu, a Gajeel, nie pytając o nic, pozwolił jej iść samej. Bo niby co złego może jej się stać, kiedy będzie się załatwiać. I w tej chwili zdał sobie sprawę ze swojej głupoty. Powinien był obudzić Levy i kazać im iść razem. Dziewczyna jest niewidoma, mogło jej się coś stać, mogło ją zaatakować dzikie zwierzę, mogła się zgubić, potknąć... Dosłownie wszystko.
— Levy mnie zabije — mruczy, zastanawiając się, czy budzić towarzyszkę, czy wcześniej samemu spróbować poszukać Taiyo. W końcu dochodzi do wniosku, że nie warto niepotrzebnie niepokoić małego skrzata. Możliwe przecież, że zleceniodawczyni po prostu siedzi za którymś z drzew i zastanawia się, w którą stronę powinna iść, aby dotrzeć do obozowiska. Zaciąga się chłodnym nocnym powietrzem, chcąc wyczuć zapach Taiyo.
Jest niedaleko.
Ale nie sama.
Ktoś przy niej jest.
Bez wahania podbiega do śpiącej Levy i brutalnie wyrywa ją ze słodkiego snu.
Dziewczyna przeciera wierzchem dłoni zaspane oczy. Nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, gdzie jest i co robi. Widok posępnej twarzy Smoczego Zabójcy wywołuje mętlik w jej główce. Co się dzieje? Czemu jest przy niej Gajeel? Przez sekundę walczy o odzyskanie pełnej świadomość, a potem niemiłosierna rzeczywistość dociera do niej z całą mocą. Wzdycha cicho i przeciąga się. Spanie na siedząco to nie był dobry pomysł. Czuje, że jej plecy przeszywa ostry ból, a mięśnie rąk i nóg wręcz domagają się ruchu.
— Już moja warta? — pyta, nie patrząc na stojącego nad nią faceta.
Jest na niego zła za to, jak odnosi się do Tayio i nie ma zamiaru ukrywać swojego niezadowolenia. Dzięki tej misji zdała sobie sprawę, że Gajeel nie potrafi ufać, zawsze wszędzie doszukuje się spisku. Wie, że to skazy jakie pozostawiła na nim jego przeszłość, ale teraz jest w Fairy Tail i powinien próbować pozbyć się starych przyzwyczajeń.
— Levy... — Jego głos jest cichy i złowrogi, wypowiada jej imię jak ostrzeżenie.
Do dziewczyny od razu dociera powaga sytuacji. Gwałtownie wstaje, niemal uderzając głową w pochylonego nad nią maga. 
— Co się dzieje? — pyta, starając się nie okazywać strachu, choć jej nogi trzęsą się jak galareta.
Gajeel nie odpowiada. Wszystkie mięśnie jego ciała napinają się w oczekiwaniu na walkę. Levy wie, co to znaczy — wróg jest blisko. Nieraz widziała tą postawę u przyjaciela, zawsze przynosiła jej odrobinę poczucia bezpieczeństwa, tym razem też tak jest. Co by się nie działo, on będzie przy niej, będzie jej bronił do upadłego. To nic, że ostatnio nie dogadują się zbytnio. Gajeel i tak nie pozwoli by stała jej się krzywda, a niewiele jest rzeczy, które są w stanie pokonać Smoczego Zabójcę.
Jego oczy pośpiesznie przesuwają się po polanie oświetlonej ciepłym blaskiem wciąż wesoło trzaskającego ogniska, a potem docierają do linii drzew. Panuje tam idealny mrok, nawet on prawie nic nie widzi zza gęstej zasłony pni.
— Mają Taiyo — mówi, nie patrząc na towarzyszkę.
Nie chce widzieć jej pełnego wyrzutu spojrzenia, nie chce widzieć ust wykrzywionych w grymasie niemego strachu.
— Co robimy? — Słyszy jej zlękniony głosik i wbrew sobie opuszcza na nią wzrok.
Stoi, przyciskając do ust drobne piąstki, z szeroko otwartymi brązowymi oczami, które jeszcze kilka sekund temu były tak zaspane i nieobecne. Nie pyta, ilu ich jest, dlaczego nie przypilnował Tayio, jak silni są przeciwnicy, skąd wie, że oni w ogóle tutaj są. Nie, ona po prostu stoi przy nim, gotowa do walki, ślepo ufając mu i będąc gotowa zaryzykować życie. Wie, że on lepiej zna się na walce i podporządkowuje się mu, choć jej rozum każe uciekać, gdzie pieprz rośnie.
Gajeel patrzy na nią, wciąż szukając pozostałymi zmysłami przeciwnika, a potem szybko się odwraca.
— Ochraniaj tyły — burczy cicho. — Idziemy do nich, zanim oni przyjdą do nas.
Levy nie sprzeciwia się. Oboje wiedzą, że to ochranianie tyłów, to po prostu trzymanie się z dala od walki i podziwianie wielkości rozróby,  jaką jest w stanie urządzić Smoczy Zabójca. To wyjście jej odpowiada, nie lubi przemocy. Woli pozostawić bitwy innym i wkroczyć do akcji dopiero w ostateczności.
Gajeel wie, że pakuje się do paszczy lwa, a przy okazji ciągnie za sobą też towarzyszkę, ale nie ma innego wyjścia. Chce mieć choć minimum kontroli nad starciem, czekanie na reakcję wrogów byłoby tylko głupotą. Ma wielką ochot uciec, ciągnąc za sobą przyjaciółkę, nawet siłą, ale oni mają Tayio. Nie lubi jej, nie ufa jej, ale przyjęli zlecenie, obiecali, że będą ją chronić, ta dziewczyna powierzyła im swój los.
— Las w nocy wygląda naprawdę strasznie — szepcze Levy. — Zupełnie jakbym czytała jakiś horror.
Na twarzy idącego przed nią mężczyzny pojawia się delikatny uśmiech. Ona nigdy się nie zmieni, książki zawsze będą ważną częścią jej życia.
Rozprasza się, ten błąd niemal kosztuje go życie. Cudem zdąża uskoczyć w bok, unikając jakiegoś pocisku pędzącego w jego stronę. Błyskawicznie kontratakuje, posyła żelazne ostrza na oślep w miejsce, gdzie, wydaje mu się, stoi wróg. Jednak jest ich kilku. Jeden kieruje się w stronę Levy, jednak dziewczyna mimo przerażenia daje radę się obronić, zapisuje w powietrzu słowo ,,ogień" i ciska nim w przeciwnika. Mają wielką szansę na wygranie tej potyczki. Magowie nie dysponują ogromną mocą i Gajeel ma straszną ochotę rzucić się w wir walki i rozszarpać na strzępy każdego z nich. Ale jest jeden malutki, i to dosłownie, problem — Levy. Może jej się coś stać, a jego priorytetem jest ochrona przyjaciółki.
W jego głowie powoli układa się plan działania. Wrogowie otaczali ich, ale mur nie jest ani ciasny, ani zbyt wytrzymały, łatwo się przez niego przedrzeć. Parę ciosów, nawet nie musi używać magii, i kilku ludzi leży na ziemi, gorączkowo próbując się podnieść. jednak on nie czeka, aż ktokolwiek zareaguje. Chwyta pod pachę zdezorientowana przyjaciółkę i biegnie, ile sił w nogach, w stronę polany, z której przyszli. W ostatniej chwili skręca i omija obozowisko, podążając dalej w głąb lasu.
— Taiyo... — szepcze McGarden i zaczyna się wyrywać. — Puść mnie, musimy po nią iść, musimy ją uratować.
Gajeel ma wielką ochotę przewrócić oczami, ale nie robi tego. Zwalnia kroku, żeby przeciwnicy przypadkiem nie zgubili ich tropu. W końcu zatrzymuje się, gdy ściana drzew robi się gęstsza i uniemożliwia przedzieranie się dalej przez las. Mężczyzna stawia Levy na ziemi i ustawia się przed nią. Wie, że będzie walczył i jego mięśnie same się napinają w niecierpliwym oczekiwaniu. Siłą woli rozluźnia się. Jest doświadczonym wojownikiem, doskonale zna swoje ciało i swoje możliwości, nie chce niepotrzebnie tracić energii.
— Gehe — wyrywa się z jego rozciągniętych w niebezpiecznym uśmiechu ust, kiedy pierwszy przeciwnik ukazuje się jego oczom. Zapowiada się łatwa i szybka walka. Maja idealna pozycję, nikt nie może zajść ich niezauważalnie od tyłu, bo za plecami mają gęstwinę, przez którą nie sposób się cicho przedrzeć.
Atak nadchodzi niespodziewanie z lewej strony. 
— Buława Żelaznego Smoka — krzyczy i zatrzymuje dłonią dziwny, zielonkawy pocisk.
Okazuje się on być kwasem, który powoli zaczyna przeżerać się przez metal. Gajeel syczy cicho, ale ból tylko go nakręca, sprawia, że ma większą ochotę na walkę. Używając ryku, zmiata z powierzchni oddalonych jeszcze od nich wrogów. Z tylu Levy również nie próżnuje, atakuje przeciwników zachodzących ich z lewej strony. Trzymanie tych magów z dala od siebie całkiem nieźle im wychodzi. Gajeel chce trochę powalczyć wręcz, ale wie, że bezpieczniejsza jest dla nich potyczka długodystansowa, bezpieczniejsza dla Levy. Ogarnia ich całkowity spokój, wygraną mają w kieszeni, nie ma czym się martwić.
I wtedy słyszą dziwne bulgotanie w ziemi pod nimi i wszystko dookoła zaczyna drżeć. Najpierw delikatnie, potem coraz silniej i silniej, aż w końcu kilka młodszych drzew niebezpiecznie przechyla się ku ziemi.
— Co się dzieje? — piszczy cichutko Levy, nieświadomi chwytając przyjaciela za ramię.
Nagle ziemia wraca do normalnego stanu. Jednak między nimi pojawia się maleńkie pęknięcie, z którego wylatuje delikatny, biały motyl. Ich zdezorientowane spojrzenia spotykają się na jedną krótką chwilę, a potem wszystko znika, rozpływając się w białym świetle tryskającym z motylich skrzydeł. Słyszą trzask łamanych drzew, grunt osuwa im się spod stóp i czują, że spadają w przepaść. Levy czuje tylko twarde ramię Gajeela, na którym wciąż zaciska szczupłe palce i delikatne łaskotanie na całym ciele, wywołane smaganiem przez te latając owady. Smoczy Zabójca zdaje sobie sprawę, z tego co się dzieje i przyciąga McGarden do siebie. Przy nagłej styczności z ziemią mógłby nieco złagodzić jej upadek swoim ciałem. Czuje, że dziewczyna drży i przytula ją mocniej. On też się boi. I wtedy instynkt podpowiada mu, że zbliża się koniec tego spadania. Odwraca się twarzą, ku górze i pociąga Levy na siebie. Przygotowuje się na ostry ból przeszywający mu plecy, ale ten nie następuje, zbyt szybko ogarnia go ciemność.

— Co to było? — pyta cicho Erza, wciąż wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stali ludzie, którzy ich zaatakowali.
Nikt jej nie odpowiada. Chłopcy są zbyt zdezorientowani, żeby wykrztusić z siebie słowo. Pierwszy do siebie dochodzi Natsu. Jego szok zmienia się w złość.
— Cholera! — krzyczy, uderzając w dłoń zaciśnięta pięścią. — Dlaczego zaatakowali, skoro nawet nie chcieli walczyć?!
Erza mruży powieki, intensywnie myśląc nad pytaniem, które właśnie zadał Salamander. Musieli mieć jakiś powód, jakiś cel, który chcieli osiągnąć. Pytanie brzmi tylko, czy wszystko poszło dobrze z ich planem i co oznacza to Fairy Tail.
— Powinniśmy ustalić warty — mówi Gray, wpatrując się w swój nagi tors, na którym dostrzega niewielkie poparzenie, pozostałość po jedynym ataku przeciwników.
Ma złe przeczucia, co do tego wszystkiego. Czuje się osaczony, pozbawiony własnej woli, jak pacynka w teatrze marionetek. Oni grają główne role, ale to ktoś inny pociąga za sznurki.
Słyszą zduszony jęk i wszyscy odwracają się w tamtym kierunku. Dotąd nieprzytomny Happy powoli zaczyna się budzić.
— Co się stało? — pyta, rozcierając łapką guza na czole.
— Przespałeś walkę — odpowiada Erza z dobrodusznym uśmiechem na ustach.
— Natsu pewnie i tak wszystkich rozwalił.
Ta ślepa wiara w niego od zawsze była dla Natsu źródłem siły, nigdy nie chciał zawieść przyjaciela i teraz czuje się upokorzony, mimo że, praktycznie rzecz biorąc, wygrali.
— Idźcie spać — zarządza Tytania. — Potrzebujecie odpoczynku. Ja wezmę pierwsza wartę.
Jednak nikt nie kwapi się zbytnio, żeby kłaść się wśród żarzących się węglików porozrzucanych po całe polanie. Siadają więc obok  Happy'ego przy kamieniu i siedzą tak w ciszy do rana, każde pogrążone we własnych myślach i wspomnieniach.

Do gildii wbiega zdyszany Laxus. Na jego wiecznie wykrzywionym w pogardzie obliczy maluje się skupienie, włosy ma w nieładzie. Jego płaszcz podarł się na prawy ramieniu, a na łuku brwiowym ma głębokie rozcięcie, z którego sączy się krew.
— Mam wieści — Nie mówi do nikogo konkretnego, ale i tak wszystkie oczy w gildii zwrócone są w jego kierunku. — Wiem, co planuje Hakko cho. 


No więc no! Przybywam z nowym rozdziałem. Trochę długo zajęło mi pisanie, ale to przez szkołę. Nie mam na nic czasu, wracam późno i wcześnie wychodzę. 
Rozdział miał różnić się trochę od innych przede wszystkim klimatem, ale raczej mi to nie wyszło. No trudno. Macie dalej jakiegoś gniota. 
Dziękuję za wszystkie komentarze, które pojawiły się pod poprzednim rozdziałem. Do następnego ;* 



7 komentarzy:

  1. Yey ! Nowy rozdział ! :D Tak się ciesze ^^
    No weeeeź ! Kończyć w takim momeniecie !??!?!? ;-;
    Napisz rozdział szybko bo mnie normalnie ciekawość zeżre ;_;
    A do tego jeszcze Gajell i Levy.. :3
    Nie no.. Czkeam na nexta ;-;

    P.S. Nie mecz nas tak i proszę dodaj rozdział szybko ;* ;^;

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tu, wreszcie zawitałam i ogarniam zaległości. Wiesz, czego się spodziewac, Yin? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ahahahahaha, Laxus, moje kochane maleństwo!! Widziałeś, Iskrówo, dostałeś swoją rolę u Yin, ciesz się, ciesz!! Dobra, nic nie mówi... DOBRA mówię, nie?! Siądź i nie podchodź do laptopa, niech skomentuję to, co przeczytaliśmy... yhm, przeczytałam.
      Po pierwsze, tak konkretnie, to przepraszam za te wszystkie zaległości u Ciebie, moja droga, ale nadrobiłam je z przyjemnością i szybko, bo długością rozdziałów nie grzeszysz :D Może to i dobrze?
      Fantastyczny opis walki Gajeela, rozumiem, ze te motyle służą do wyłapania informacji i pomiarze siły FT? Tak sobie koncypuję. Dlaczego złapali Taiyo? Ona jest tu jakimś kluczem, to nie ulega wątpliwości. Wspaniałe pokazanie relacji między Żelaznym a Levy, nie ma słodkości, tylko aktualnie brak zgody, widać, ze śmierć Lucy była dla Levy ciosem i to odbija się w znajomości z Gajeelem. Naprawdę świetne.
      Nie mam pomysłu, jak to się może potoczyć, czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i w ogóle całość, bo niepewność mnie dobije. Lucy musi wróci!! I więcej Iskierki! Więcej Laxusa, dla mnie, proszę, proszę! ;*

      Usuń
  3. W końcu nowy rozdział :D Natsuki się cieszy :3 Szkoda, że taki krótki, ale czego ja wymagam? XD Sama dłuższych nie piszę, więc nie bierz tego do siebie XD
    Rozdział cudny <3 Tyle Gale XD I Laxus na końcu XDDDD Mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy, Lucy ożyje i będzie Happy End :3 ale zaraz.... Ja nie chcę Endu!!! Nie chcę, żebyś kończyła bloga, więc mam nadzieje, że jak zakończysz tą serię to wymyślisz jakąś inną ;) Trzymam kciuki
    Pozdrawiam i przesyłam dużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Moje zaległości na niektórych blogach zaczynają mnie przerażać. Q.Q Dobrze, że chociaż u Ciebie jestem jeszcze na bieżąco. :D
    Rozdział oczywiście bardzo mi się podobał, zresztą, trudno by miało być inaczej. :D
    Dalej zastanawia mnie tamta walka Natsu i pozostałych, a także, co się właściwie stało z Gajeelem i Levy. :D Walka, walką, ale gdzie oni spadli? o.O I co to były za motyle, hm?! Jezu, dawaj szybciutko nowy rozdział, jestem taka ciekawa ciągu dalszego, no. >.<

    OdpowiedzUsuń
  5. Miło tu znowu zawitać :) Wreszcie.
    Trochę dziwnie ci wrogowie, ani nie zaatakuję niby, jakby sami nie wiedzą co robią.. i zastanawiam dlaczego porawli tę dziewczynkę - po co im ona? oczywiście, że Yin nam tego nie zdradzi, a szkoda :D no nie? :* Wydaje mi się, że Levy poza przyjaźnią czuje coś do Gajeela, ale boi się do tego przyznać -czas pokaże :)
    Pozdrawiam i weny życzę :* U mnie na blogu pojawił się następny 11 rozdział. Zapraszam także.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Yin i przepraszam, że musiałaś czekać tak długo.
    Usprawiedliwienie? Szkoła. Widzę zresztą, że nie tylko ja mam przerąbane pod tym kątem. ;-;
    Rozdział baardzo mi się podobał. <3 Był taki... Taki tajemniczy był, ot co! Wiążą się z nim moje wielkie nadzieje na to, że Taiyo, Levi i Gajeel'owi nic złego się nie stało. Oby!
    Poza tym bardzo mi się podobał ostatni moment Galevy, konkretnie motyw z motylem. Miałam w głowie biały obraz, ich dwoje i motyle, bezlitośnie zaczepiające bezbronną wobec nich Lecy i nie wiem czemu, ale było to dla mnie strasznie... Urocze? Och, Happy się musi leczyć.
    Życzę Ci dużo weny na tego bloga i na drugiego. Jeszcze nie wiem kiedy - być może dopiero w ferie zimowe, ale na pewno Cię tam odwiedzę (a raczej nawiedzę).
    Do następnego rozdziału, słoneczko ;*

    ps. Zapraszam do siebie na rozdział 5.

    OdpowiedzUsuń

Komentujcie! ;)
Kilka słów = ogromna motywacja.
To się tyczy też moich kochanych anonimków. xD