— Dziękuję wam za pomoc — mówi Taiyo —To już tutaj.
Stoi wyprostowana z twarzą skierowaną ku Levy, jakby zwracała się
wyłącznie do niej. Usta zaciska w wąską kreskę, a dłonie splata za plecami.
Wydaje się wyższa niż wcześniej, silniejsza. Całe jej ciało mówi, że zaraz ma
się wydarzyć coś bardzo ważnego, coś, na co długo czekała. A ja czekałam wraz z
nią.
Mam ochotę skakać i piszczeć z radości, ale stoję tylko obok
niewidomej dziewczyny i, zaciskając dłonie w pięści, modlę się, żeby to wyszło.
Nie mogę doczekać się chwili, kiedy przyjaciele znów mnie zobaczą, chcę widzieć
ich wyrazy twarzy, kiedy pojawia się w nich nadzieja. To musi się udać. Muszę
wrócić.
— Możecie już odejść! — Władczy ton nie pasuje do delikatnej i kruchej
istotki, którą znam. Jednak same słowa sprawiają, że nie zwracam na to uwagi.
Odejść? Czemu? Przecież mają tu być. Przy mnie.
— Taiyo? — pytam niepewnie. — Co ty robisz? Taiyo?!
Krzyczę coraz głośniej, ale ona ignoruje mnie uparcie. Ogarnia mnie
przerażenie. O co w tym wszystkim chodzi?
Levy przesuwa wzrokiem po gołych, zimnych, kamiennych ścianach i
ciemności czającej się w głębi jaskini. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ten
tunel za moimi placami ciągnie się w nieskończoność, przyjaciółka chyba
podziela moje zdanie, bo wciąż zerka niepewnie w mrok i aż przechodzą ją
dreszcze.
— Ale Taiyo — mówi w końcu. — Jesteś pewna, ze chcesz tu zostać sama.
— Nie! — krzyczę w tym samym czasie, kiedy dziewczyna słodkim
głosikiem wypowiada ,,tak".
Po policzkach płynie pierwsza łza, potem jest już tylko gorzej.
Podchodzi do swojej zleceniodawczyni i mocno ją obejmuje, jednak ta nie
odpowiada na uścisk.
— Musicie już iść.
— Ona ma rację — odzywa się niespodziewanie Laxus, rozglądając się
dookoła. — Powinniśmy wrócić do gildii i sprawdzić, czy z nimi wszystko w
porządku.
Kto by pomyślał, że Gromowładny tak martwi się o innych.
Natsu wychodzi pierwszy, nie odzywając się ani słowem. Za nim rusza
Gray, Erza i pozostali. Ostatnia wychodzi Levy, wciąż przez ramię zerkając na
stojącą w mroku postać. Przez chwilę ich sylwetki widnieją na tle okrągłej
tarczy księżyca, a potem zupełnie znikają w ciemności nocy.
— Czemu kazałaś im iść? — pytam, oczekując jakiegoś sensownego
wytłumaczenia, na które jeszcze nie wpadłam.
Taiyo uśmiecha się, a ja widzę w tym uśmiechu coś, czego nie powinno
tam być. Zaczynam powoli cofać się w stronę wyjścia z jaskini, ale coś mnie
zatrzymuje. Odwracam się i widzę parę ogromnych, białych motyli przyczepionych
do moich ramion. Ich chude odnóża boleśnie zaciskają się na moim ciele. Wciągam
głęboko powietrze, próbuję krzyknąć, ale nie mogę, nie mogę nic zrobić.
Skrzydła przysłaniają wejście do jaskini, niebieskawe światło, przedostawszy
się przez ta błonę, nabiera mlecznego odcienia, sprawiając, że kamienne ściany
wyglądają jak wykute z białego marmuru.
Spoglądam na Taiyo i zdaję sobie sprawę, że to mój koniec, że nie ma
już nadziei. Uśmiecha się wciąż, ale w jej oczach błyszczy szaleństwo, którego
wcześniej nie dostrzegałam. Wdzięcznym krokiem rusza w moją stronę, a maleńkie
motyle wyłaniają się ze ścian i sfruwają na jej sukienkę, przyoblekając ją w
kreację godną księżniczki.
— Wiesz, ile przez ciebie wycierpiałam? — pyta, przeskakując nad
wielkim kamieniem, o który przy wchodzeniu do jaskini omal się nie potknęła. —
Wiesz, ile poświęciłam?
Jej głos ocieka słodyczą, mam wrażenie, że lukier z jej języka zaraz
zacznie skapywać na ziemię.
— Aby otworzyć zmysły na obecność duchów, musiałam poświęcić
najistotniejszy z nich, ukrywałam swoją potęgę przed twoimi przyjaciółmi,
znosiłam Smoczego Zabójcę, który mnie ignorował... Teraz ty mi za to odpłacisz.
Staje naprzeciwko mnie, nie sięga mi nawet do ramienia, i dotyka
mojego policzka.
Zza jej pleców wychodzi wysoki, barczysty mężczyzna z odsłonięta piersią i wyciętym na
niej, najprawdopodobniej tępym nożem, znakiem motyla. Nie było go tu wcześniej,
wyłonił się jakby zza zasłony. Jego krew skapuje na kamienne podłoże, wydaje
się nierealna w tym mlecznobiałym świecie, psuje idealny porządek. Kilka
owadów znów odrywa się od ścian i sukienki Taiyo i kieruje w stronę
przybysza. Ku mojemu przerażeniu
usadawiają się w kałuży krwi i na piersi mężczyzny. Ten syczy z bólu,
ale nie śmie odwołać ulubieńców swojej pani. Białe skrzydła brudzą się na
czerwono. To, co wydawało się niewinne, przybiera w końcu swoje prawdziwe
oblicze.
— Co z moja siostrą? — pyta Taiyo, nawet nie odwracając głowy w stronę
przybysza.
— Jej ciało chce być pogrzebane — odpowiada mężczyzna tonem, którym
tłumaczy się coś małemu dziecku. —Energia życiowa, którą zabrałaś od zabitych
członków naszej gildii nie wystarczy na długo.
Taiyo obdarza go morderczym spojrzeniem i przez jej twarz przebiega
grymas wściekłości, do reszty upewniający mnie w jej szaleństwie.
— Już niedługo ją pochowamy — syczy, a kilka motyli zrywa się gwałtownie
do lotu, jakby wyczuwały jej nastrój. — Muszę tylko spełnić jej ostatnie
życzenie i przy okazji zemścić się na tej suce.
Przy ostatnich słowach kiwa głową w moją stronę. Dwa wielkie owady
mocniej zaciskają odnóża na moich ramionach, nie mogę przeciwstawić się ich
sile. Taiyo unosi dłonie ku sklepieniu i mamrocze pod nosem jakieś słowa. Grotę
wypełnia niewyobrażalna moc. Zaciska się jak imadło wokół całego mojego ciała,
napiera na każdą komórkę. Kilka dziesiątek tysięcy motyli odrywa się od ścian i
zaczyna wirować wokół niej, co chwila przyśpieszając swój ruch (jak na mat—fiza
przystało miałam w tym momencie napisać
,,ruchem jednostajnie przyśpieszonym xD"). Parę zagubionych osobników
dołącza do szalonego tańca. Z przerażeniem przyglądam się temu i mam
wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie wiem, czy kiedykolwiek w
życiu tak się bałam, jak w tej chwili. Jak ryba otwieram i zamykam usta,
usiłując krzyknąć, ale nawet jeśli udaje mi się coś wykrztusić, to wiatr porywa
moje słowa, zanim docierają do moich własnych uszu. Pośród tego zamieszania
widzę maleńki kamień powoli spadający pod stopy. Unoszę głowę ku górze i
dostrzegam szybko powiększające się pęknięcie w sklepieniu.
,,To koniec" — myślę, zanim następuje oślepiający błysk, a po nim
całkowita ciemność.
— To koniec — mówi Natsu, podnosząc się do pozycji siedzącej. W jego
głosie nie słychać, żadnych emocji, ale usiłuje wcisnąć na usta szeroki
uśmiech. Nie za bardzo mu to wychodzi, ale wszyscy doceniają jego starania.
Spokojnie przespana noc poprawiła im humoru i ukoiła nadszarpnięte nerwy. Teraz
są gotowi ponownie zmierzyć się z rzeczywistością. — Co na śniadanie?
Tylko Levy siedzi spokojnie z boku i tępym wzrokiem wpatruje się w
popiół po ognisku.
— Co jest, Krasnalu? — pyta Gajeel, siadając obok z patykiem, na
którym nadziana jest upieczona rybka (kucharz Happy do usług). Dobrze wie, że
to pytanie jest bezsensowne. Dziewczyna ma irracjonalne poczucie winy, że
zostawiła ta przeklętą Taiyo samą. Martwi się o niewidomą, chociaż ta wyraźnie
dała im do zrozumienia, że nie życzy sobie ich obecności.
— Też to słyszałeś i widziałeś, prawda? — Nie podnosi nawet wzroku,
ale zaczyna nerwowo wyginać podniesioną
z ziemi gałązkę.
Gajeel nie odpowiada. Wczoraj w nocy błyskawicznie oddalili się od
jaskini. Erza narzuciła szybkie tępo i nie chciała zwolnić, dopóki nie znaleźli
się za wąwozem. Gdy w końcu rozłożyli obóz, większość momentalnie zasnęła.
Na warcie miała pozostać Levy, ale Gajeel po piętnastu minutach kazał jej się
położyć, twierdząc, że on i tak nie da rady zasnąć. Zanim zamknęła oczy,
spojrzała jeszcze raz w niebo i dostrzegła błysk, a potem do jej uszu doleciał
huk. Spojrzała na Gajeela, ale ten nawet nie drgnął. Położyła się spać, myśląc,
że to pewnie halucynacje z przemęczenia. Dopiero rano uświadomiła sobie, że ten
błysk nastąpił nad górą, w której zostawili Taiyo.
— Nie wracamy tam — mówi cicho Gajeel. — Nie chcę mieć z tą dziewczyną
nic wspólnego.
— A więc jednak! — krzyczy McGarden, ale Smoczy Zabójca ucisza ją
jednym spojrzeniem. W obozie panuje taki harmider, że nikt nie zwraca uwagi na
nagły wybuch dziewczyny. — To do ciebie nie podobne. Nie możemy zostawić jej
tam samej, nie poradzi sobie.
— Uwierz mi, ona nie jest taka słaba, na jaka wygląda. Ona jest
magiem. Próbowałem sprawdzić, ile ma mocy, ale doskonale ją ukrywała.
Levy jest wstrząśnięta tą wiadomością, jednak nie rezygnuje z zamiary
pójścia i sprawdzenia, czy z dziewczyną wszystko w porządku.
— Słuchaj mnie uważnie — warczy Gajeel, nachylając się nad nią i
patrząc prosto w oczy. — Nie pozwolę ci tam pójść za żadne skarby świata.
Na początku wydaje się lekko przestraszona zachowaniem chłopaka, ale
po chwili jej mina zmienia się na zawzięta i buntowniczą.
— Nie proszę cię o pozwolenie — syczy. — Poradzę sobie, nie jestem
taka słaba, jak myślisz.
— Za to ja, kiedy dbam o dobro niektórych osób, jestem silniejszy, niż
możesz sobie wyobrazić.
Po ostrej wymianie zdań, która budzi Laxusa, wszyscy decydują, że Levy
wraca do gildii. Dziewczyna jest wściekła, nie pomagają nawet jej łzy i
zarzekania, że nigdy im nie wybaczy, a w szczególności Gajeelowi.
— Tak nie postępuje Fairy Tail — szepcze zrezygnowana, idąc obok
pilnującej ją Erzy. — Fairy Tail nie zostawia nikogo w potrzebie.
Tytania gromi ją wzrokiem.
— Fairy Tail nie pomaga też komuś, koło kogo kręcą się białe motyle —
mówi grobowym głosem.
Lucy
Jestem w ciemnym tunelu, a końcu którego widzę jasne światło. Umysł
chce pozostać w tych niezgłębionych, ciężkich ciemnościach, ale serce wyrywa
się ku jasnej poświacie. To ono wygrywa tą walkę.
,,Czy już naprawdę umarłam?" — pytam sama siebie i dochodzę do
wniosku, że już mnie to nawet nie obchodzi.
— Hej! Obudź się! — Słyszę głos dobiegający z przodu. — Wstawaj! Na
miłość boską, nie mów, że umarłaś!
To zdanie wydaje mi się nieskończenie zabawne. Przecież gdybym umarła,
to bym mu nie odpowiedziała, więc nie ma możliwości, żeby jego życzenie się nie
spełniło. Wybucham głośnym śmiechem i chwytam się za brzuch. Dopiero po chwili
zdaję sobie sprawę, że głos umilkł, a coś niemiłosiernie gniecie mnie w plecy.
Zdziwiona otwieram oczy od razu je zamykam, kiedy jasny promień słońca wdziera
się pod powieki.
— Ufff — jęczę i przecieram twarz dłonią.
Wydaje się taka ciężka, prawdziwa, zupełnie jakbym... Nie, to
niemożliwe. Podnoszę się do siadu i rozglądam dookoła, ignorując łzawiące i
piekące oczy.
Przede mną siedzi mężczyzna. Rozpoznaję go dopiero po chwili. w
świetle dnia wygląda inaczej niż w blasku motylich skrzydeł.
— Co się stało? — pytam, dotykając dłonią jego reki, aby się upewnić,
że przez niego nie przeniknie. — Kim ty jesteś? Umarłam?
Mężczyzna wzdycha głęboko, ale po chwili uśmiecha się do mnie
łagodnie. Myślę, że mogłabym go polubić, chyba że jest tak dwulicowy jak Taiyo.
Właśnie! Taiyo... Zanim zdążam zadać kolejne pytanie ten zaczyna odpowiadać na
poprzednie.
— Nie podam ci mojego imienia, bo wydaje mi się to niepotrzebne —
mówi, a dobroduszny uśmiech nie schodzi mu z ust.
Wszystko we mnie każe mu zaufać, ale wycięty na opalonej piersi znak
motyla hamuje moje zapędy.
— Kiedy pani przywoływała cię do życia, jaskinia nie wytrzymała ogromu
mocy i zawaliła się, ale to chyba wiesz.
Pokiwałam niepewnie głową. A więc naprawdę chciała przywrócić mnie do
życia, tylko...
— Po co?! — pytam.
Bezbłędnie odgaduje, co mam na myśli.
— Chciała twoich kluczy — odpowiada.
Automatycznie sięgam ręka do paska, ale nie znajduję tam pokrowca.
Spanikowana rozglądam się dookoła, aż mój wzrok natrafia na leżące za mną
zawiniątko. A więc to one gniotły mnie w plecy.
Mam w głowie miliardy pytań, ale boję się usłyszeć odpowiedź na
którekolwiek z nich.
Jest wczesny poranek, siedzimy na stercie gruzów, a pył już dawno
opadł.
Mężczyzna widzą, że nie wiem, co powiedzieć, odchyla twarz ku słońcu i
podejmuje opowieść, która ma już na zawsze zmienić mój sposób myślenia. Pogrąża
się we wspomnieniach, dręczących go po nocach, nie pozwalających zmrużyć
powiek. Jego głos jest wyzuty z emocji, brzmi, jakby mówił, o czymś, co wcale
go nie dotyczy.
— Hakko Cho to gildia, która nie bawi się w sentymenty — zaczyna.
— W naszych szeregach pozostawali tylko
najsilniejsi. Mordowaliśmy, nie niewinnych, głównie siebie nawzajem, dlatego
rada nie zwracała na nas zbytniej uwagi. To była walka o przetrwanie, coś za
czym tęskni każdy drapieżnik. Najbrutalniejsze były jednak pojedynki mistrzów.
Cała gildia patrzyła jak kandydat morduje obecnego mistrza, albo odwrotnie.
Pewnego dnia zupełnie przez przypadek pojedynek wygrała delikatna dziewczyna
— Taiyo... — szepczę, ale on tylko kręci głową.
— Jej siostra. Wprowadziła zmiany, ograniczyła nasze krwawe żądze.
Była magiem ziemi, ziemi, która wchłaniała wszystkie nasze ofiary. Nie
wszystkim się to podobało, ale to już zupełnie inne historia.
— Jak miała na imię? — pytam, nie zdążając w porę ugryźć się w język.
— Imiona mają wielką moc, drogie dziewczę. Nie zdradza się ich byle
komu. Członkowie Hakko Cho wiedzą to wyjątkowo dobrze.
— Ale Taiyo...
— Nie myślisz chyba, że to było jej prawdziwe imię? — przerywa, nie
pozwalając mi dokończyć myśli. — Taiyo znaczy słońce, a jej dusza była ciemna
jak bezgwiezdna noc. Ale wracając do tematu... Rządy mistrzyni były zbyt
krótkie. Po dwóch latach przybyła do nas jej siostra i wyzwała ją na pojedynek.
Mistrzyni nie chciała walczyć, ale musiała przestrzegać prawa gildii. Zbyt
łagodna dla młodej Taiyo, dała się zabić i nic w Hakko Cho już nigdy nie miało
być takie samo. Taiyo ubzdurała sobie, że uratowała siostrę od ciężkiego
brzemienia i, że zanim złoży ją do umiłowanej ziemi, musi spełnić jej ostatnie
życzenie. Nie mogę ci powiedzieć, o co dokładnie chodziło, bo sam nie wiem, ale
mistrzyni marzyła kiedyś o zostaniu magiem gwiezdnych duchów i to według Taiyo
było jej ostatnie życzenie. Dziewczyna zabijała nas, aby utrzymać rozkładające
się ciało siostry w normalnym stanie. Zdobywała klucze i układała je przy
szklanej trumnie. Ostatnią jej zdobyczą miałaś być ty. Jednak twoja wola życia
była silniejsza i kiedy zabiliśmy twoje ciało, dusza pozostała na tym świecie.
Duchy z którymi podpisałaś kontrakt służyły nie materii, a właśnie duszy i
dlatego ich klucze przeniosły się wraz z tobą do przedsionka śmierci.
Odetchnął głęboko i po raz pierwszy popatrzył mi w oczy. Dostrzegłam w
nich nieopisany smutek, żal i wiedzę ukryta przed zwykłymi ludźmi.
— Taiyo była mściwa. Poświęciła swój wzrok, żeby móc się z tobą
porozumieć...
Wstał i otrzepał tył spodni z pyłu.
— Zaraz... Gdzie idziesz? — pytam, zrywając się z kamienia.
— Opowieść skończona, Hakko Cho zostało wymordowane przez własną
panią. Nie ma gorszej śmierci. — Nie patrząc na mnie, schodzi powoli ze zbocza,
a po kilku minutach znika wśród drzew, zostawia mnie samą ze swoimi myślami i
pękiem kluczy.
Ubrana w białą sukienkę i rękawiczki wysiadam z pociągu. Stresuję się,
i to naprawdę bardzo. Jak zareagują na mój powrót, przecież są przekonani, że
nie żyję. Czy w ogóle powinnam do nich iść? Zaciskam dłonie w pięści i idę
wąskimi uliczkami Magnolii, wpatrując się tępo w chodnik pod swoimi stopami. Po
zbyt krótkiej chwili staję przed tak drogim mi budynkiem i unoszę wzroku ku
górzę, by przywitać się z widniejącym nad drzwiami znakiem gildii. Ostatni raz
wciągam w płuca powietrze i popycham drewniane wrota.
Gdy tylko staję w progu w sali zalega głęboka cisza. Wszystkie oczy
wpatrują się we mnie, kilka dziewcząt przyciska dłoń do ust i wstaje z miejsc.
Jednak ja widzę tylko osobę stojąca naprzeciw mnie po drugiej stronie sali.
— Nie... — szepcze, ledwo poruszając ustami. — Nie możesz mi znowu
tego zrobić... Nie pokazuj się, jeśli zaraz i tak znikniesz...
Staram się uśmiechnąć, ale nie wychodzi mi to, jestem w stanie tylko
wpatrywać się w jego puste oczy i nieświadomie robić kroki w jego stronę.
Wygląda jak ulepiony z wosku, stoi wyprostowany z luźno opuszczonymi ramionami
i nie wykonuje żadnego ruchu. Przyśpieszam, już prawie biegnę, kiedy go
dopadam. Zarzucam mu ręce na szyję i bez namysłu dotyka ustami jego warg.
Pocałunek jest krótki, zwykłe muśnięcie, ale i tak znaczy dla mnie więcej niż
wszystko inne. Wtulam twarz w zagłębienie jego ramienia, zaciągając się tym
cudownym zapachem. Jego ramiona oplatają mnie ciasno i przyciskają do gorącego
torsu. Czuję jak drży, choć twarz ma ciągle wyzutą ze wszelkich emocji.
— Nie zostawiaj mnie już więcej — szepcze.
OSTATNI ROZDZIAŁ!
Siemaneczko, Słoneczka moje kochane! Jak wam się podobało? Został mi już tylko epilog, który powinien się pojawić w ciągu następnego tygodnia, i pożegnamy się z tą historią. Pamiętacie, co mówiłam o tym mało popularnym paringu? Chyba pojawi się dopiero później, po tym jak zrealizuję nowy pomysł. Ale to jeszcze w fazie planów.
A więc...
Do następnego ;*
Ja chcę jakieś after story! XD no błagam, to zbyt genialne, żeby już się skończyło. ;-;
OdpowiedzUsuńYahahahahahahahahah! Ja chcę epilog! <333
OdpowiedzUsuńJejku to było cudowne! Cudowne! Piękne! Wspaniałe!
Lucy: Ile emocji o.o
No..no bo to po prostu PIĘKNE było!
Lucy: ... Nie przejmuj się nią, chyba wszyscy wiemy, że jest chora psychicznie xd
NIE PRAWDA!!!! Jestem normalna, a historie tego typu to moje uzależnienie... obsesja!!!!
Lucy: ... Lecz się
! ! !
Oke! Czekam na epilog :>
Pozdrawiam!
Yatta! Lucy żyje! :D
OdpowiedzUsuńI ta końcówka, jak Lucy rzuca się w ramiona Salamanda! :3 To było takie słodkie!
Tayio, głupia pinda. >.< Dobrze, że zdechła. xD Bhahaha, a przy tym ocaliła Lucy, los bywa sprawiedliwy! :D
Rozdział mi się podobał. I smutno, że to koniec, został tylko epilog. :C Ale cieszę się, że pojawi się kolejna historia, którą bardzo chętnie będę czytać! :3
Buźka, kochana. :*
Yin, słońce Ty moje pośród blogasków! Skąd wiedziałaś, że mam takie zamiłowanie do dYramatycznych historii? Urzekło mnie wymordowanie Hakko Cho przez swoją mistrzynię ^_^ Taiyo taka szalona, ahhh ekstaza XD
OdpowiedzUsuńA zakończenie cudne <3
Eeeeoooo, eeeeoooo! Epilogu! Epilogu, potrzebnyś od zaraz!
No cóż mam więcej napisać. Kocham ten blog, kocham NaLu, kocham GaLe i kocham Ciebie xD
I domagam się jakiegoś innego fanfika, bo zejdę jak Lucka.