Pić. To była jej pierwsza myśl po obudzeniu. Cholera, tak bardzo
chciało jej się pić. Poruszyła się i aż syknęła z bólu. Miała wrażenie, że ktoś
wbija szpilki w jej mózg. Na dodatek to tępe pulsowanie w żołądku. Wczoraj
chyba po raz pierwszy w życiu przeholowała z alkoholem i teraz dręczyło ją
coś, co inni nazywali kacem.
— Cholercia... — mruknęła, a ten dźwięk wydał jej się nadspodziewanie
głośny i wywołał kolejną falę bólu. Najchętniej poleżałaby tak jakiś czas i
spróbowała zasnąć, ale przemożne pragnienie nie dawało jej spokoju.
Postanowiła, że wstanie, napije się i wróci do odpoczywania. Otworzyła oczy i
dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie wiedziała, gdzie jest, ani jak się
tutaj znalazła. Ogólnie mało pamiętała z poprzedniego wieczora. Ostatnie
wspomnienie, jakie rejestrował jej mózg dotyczyło Natsu i tego, jak wygodnie
opierała się o jego ramię. Wciągnęła głęboko powietrze, szykując się na kolejny
atak bólu, i usiadła. Znajdowała się w małym pokoiku, w którym stały trzy
łóżka, ona leżała na kołdrze obok jednego z nich. Na środku stał niewielki
stolik z nogami tak delikatnymi, że Lucy bałaby się położyć na nim nawet
książkę. Ściany pomalowano tu na szaro, ale uroku dodawały temu miejscu
jaskrawe pasy we wszystkich kolorach
tęczy namalowane na każdej ścianie. Podniosła się i cichutko ruszyła w stronę
pierwszych drzwi po prawej stronie. Pomyłka, to drzwi na korytarz. Następne
prowadziły do łazienki, dopiero przez ostatnie weszła do kuchni. Kątem oka
zobaczyła, że na dwóch pozostałych łóżkach w pokoju ktoś śpi. Nie widziała
twarzy, ale na jednej poduszce rozrzucone były szkarłatne włosy, a spod kołdry
na drugim łóżku wystawały stopy.
Kuchnia była maleńka i strasznie zagracona. Jednak Lucy udało się
jakoś dobrnąć do lodówki i wyciągnąć z niej dzbanek z czymś, co przypominało
lemoniadę. Widocznie osoby mieszkające tutaj były doskonale przygotowane na
skutki uboczne imprezowych wieczorków. Po kilku łykach zimnego napoju od razy
poczuła się lepiej. Jej żołądek ciągle się buntował, ale chociaż przemożne
pragnienie zniknęło. Na chwilę.
Oparła się plecami o drzwi lodówki i odchyliła głowę do tyłu.
— Nigdy więcej — mruknęła, kładąc dłoń na brzuchu.
Coś jej nie pasowało. Zmarszczyła brwi i spojrzała w dół. Ubrana była
w tą samą bluzkę , co wczoraj, i spodnie od piżamy, jednak ma brzuchu widniało
dziwne wybrzuszenie. Odchyliła gumkę od spodni i aż jęknęła, zdając sobie
sprawę, że wciąż ma pod spodem spódniczkę. A potem... Potem potarła swędzący
wierzch dłoni o nogawkę, a kiedy poczuła pieczenie, dokładniej jej się
przyjrzała. Nogi się pod nią ugięły i, gdyby nie opierała się plecami o
lodówkę, najpewniej runęłaby jak długa. Wzięła kilka głębokich wdechów,
całkowicie zapominając o kacu. Na jej dłoni widniał świeżo wytatuowany symbol
Fairy Tail. Jasnoróżowy znak na zaczerwienionej jeszcze dłoni.
Miała ochotę się rozpłakać. To nie mogło dziać się naprawdę. To jakiś
chory żart. Jak to możliwe, że ona — Lucy Heartfilia, obudziła się w obcym
domu, na okropnym kacu, zupełnie nie pamiętając poprzedniego wieczoru, na
dodatek z symbolem jednej z najgroźniejszych organizacji o jakich słyszało
państwo Fiore. I tak oto z pozycji przykładnej córki mniej przykładnego
miliardera stoczyła się na samo dno.
Nie zdążyła nawet poużalać się nad swoim losem, kiedy usłyszała głośne
trzaśnięcie drzwiami i krzyk.
— Pobudka śpiące królewny! Mam nowiny.
Lucy rozpoznała ten charakterystyczny, zachrypnięty od fajek i
alkoholu głos. Cana.
— Co jest? Ojczulek nie złoił ci skóry za striptiz na barze? — Ten
głos też kojarzyła, ale nie mogła sobie przypomnieć imienia ani wyglądu osoby,
do której należał.
— Oj powrzeszczał, powrzeszczał i kazał mi wracać do akademika. Nawet
mnie odprowadził. Nie wiedział tylko, że mogę wyjść przez okno w waszym pokoju.
Ale nie o to mi chodzi. Patrzcie co mi dzisiaj rano dał Natsu.
W pokoju rozległy się radosne gwizdy i wiwaty dziewcząt. Lucy
zainteresowana odepchnęła się od lodówki i ruszyła w stronę drzwi.
— Kazał oddać je tej blondyneczce — oznajmiła Cana w chwili, kiedy owa
wspomniana blondyneczka otwierała drzwi.
To, co ukazało się jej oczom, sprawiło, że aż krzyknęła, zwracając na
siebie uwagę trzech przebywających w pokoju dziewcząt. Cana stała na środku
pokoju w piżamie z rozczochranymi włosami, kręcąc na palcu jej czerwonymi,
koronkowymi majtkami.
W ciszy, która zapanowała, rozległ się wesoły rechot Cany.
— Coś mi się wydaje, Lucy, że doskonale się dogadasz ze swoją nową
rodzinką. Z niektórymi aż za dobrze...
Gajeel Redfox uśmiechał się drapieżnie, patrząc na swoją ofiarę.
Trzymał już go tutaj dwa dni. Nie, nie torturował go. Nie wolno mu było. Po
prostu dorwał go w domu, ogłuszył i zamknął w tej ciemnej piwnicy. Oczywiście
zostawił mu jedzenie, wodę i wiadro, aby ten mógł załatwiać potrzeby
fizjologiczne. Przez cholerne czterdzieści osiem godzin pilnował, żeby ten
idiota nie uciekł, ale ani razu nie zajrzał do środka. Dziś nadszedł ten
szczęśliwy dzień, w którym dostanie to, czego chce i będzie mógł w końcu wrócić do domu. Gdyby chciał mógłby potrzymać tego drania dłużej, ale dzisiaj po
południu zaczynały się zajęcia szkolne, a on nie chciał nawalić już pierwszego
dnia. Bo bądź co bądź, ale kiedy jego ojczulek wróci, chce aby był z niego
dumny.
— No dobra — mruknął, marszcząc brwi przebite kolczykami, i założył
kastet na palce prawej ręki. — Porozmawiamy sobie teraz.
Żałował trochę, że nie poprosił Levy, aby poszła z nim. Mogliby
odegrać role dobrego i złego gliniarza jak w filmach. Niezła byłaby zabawa. Ale
też, znając Levy, nie pozwoliłaby trzymać tu tak długo tego typka. Od razu
zaczęłaby lamentować, że tak nie wolno i tak dalej. Gajeel również z chęcią
załatwiłby tą sprawę szybciej, ale jak zmusić kogoś do mówienia, nie robiąc mu
żadnej krzywdy? Musiał go trochę przetrzymać, innego wyjścia nie miał.
Staruszek przesadził, wysyłając go tutaj. Żmudna robota, a na pewno nie
dostanie za to ani grosza, bo to przecież praca na rzecz gildii. Uhrr... Mógł
dać to zlecenie Natsu i reszcie, przecież to oni spierdzielili sprawę. Nie
zdążyli nawet wrócić do kwatery, a Makarov już zaczął truć mu, że trzeba to
jakoś załatwić. To było niesprawiedliwe. No ale dzisiaj nie będzie już tak
nudno.
Popatrzył na przerażoną minę faceta i z gardła wyrwał mu się upiorny
rechot. Dobrze zdawał sobie sprawę, że wyglądał jak psychopatyczny morderca,
którym kiedyś był. Przeszłość pozostawiła na nim trwałe blizny zagłuszone
jednak przez jeden znak widniejący teraz na jego ramieniu.
— Porozmawiamy? — zapytał nieprzyjemnym tonem.
Mężczyzna skulony w kącie piwnicy zakwilił coś w odpowiedzi. Gajeel
porzucił szaleńczy uśmiech i przybrał groźną minę. Wcześniej miał nadzieję, że
facet będzie walczył, rzucał się, jednak wtedy trudniej byłoby wydusić z niego
informacje, nie robiąc mu przy tym krzywdy. No trudno, ale i tak będzie
zabawnie.
Podszedł do ofiary, przystawił jej do twarzy pięść ozdobioną w kastet
i rozkoszował się jej strachem.
— Nazwisko — powiedział wyzutym z emocji głosem.
— M—mizu.
— Nie twoje, idioto. — Przewrócił oczami.
Mężczyzna wyglądał na zdezorientowanego. Patrzył wielkimi od strachu
oczami, przyciągając kolana pod brodę. Zamknięcie w piwnicy w całkowitych
ciemnościach zrobiło z tego cwaniaczka potulną myszkę.
— Heartfilia — powiedzial dziwnie spokojnym głosem. Od razu wiedział,
o co chodzi.
Gajeel warknął poirytowany. No i cała zabawa poszła się pierdolić. Czekał
na to dwa dni, a teraz takie coś.
— No dobra — burknął. — Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
Facet pokręcił głową, ocierając łzy z oczu. Wyglądał na naprawdę
wstrząśniętego. Pewnie bał się, że to wyznanie będzie kosztować go życie.
Redfox wyciągnął zza paska kajdanki, jedną część przypiął do rury, a
drugą na nadgarstku Mizu. Było mu trochę żal tego gościa, ale nie miał zamiaru
się litować nad kimś, kto groził jego gildii a na dodatek zepsuł mu
zabawę.
— Na razie, Mizu. Gehe!
Teraz musiał gnać do dziadziusia, przekazać mu nazwisko i mógł zacząć
szykować się do pierwszego dnia w szkole. W tym roku już nie będą chcieli go
wywali, będzie uważał. W przeciwnym razie Levy by go chyba zabiła.
Tak. Gajeel Redfox, jeden z ośmiu legendarnych Smoczych Zabójców,
znany jako Czarna Stal, osiemnastolatek, który od dwunastego roku życia
pracował jako płatny morderca, przejmował się kimś oprócz siebie. I nie była to
tylko jedna osoba, ale cała gildia. Rodzina. Po tak długim czasie wreszcie ją
odnalazł. Zdjął z dłoni kastet i schował go do kieszeni, która i tak była zapchana bronią.
Wychodząc, rzucił kwilącemu Mizu pilnik do drewna. Może uda mu się kiedyś przepiłować kajdanki.
Wendy Marvell miała dopiero 14 lat, choć nie wyglądała nawet na tyle.
Przypadkowi ludzie, którzy spotykali ją na ulicy, dawali jej najwyżej
jedenaście. Dziewczyna obwiniała o to swój zbyt mały biust. Wiele można by o
niej powiedzieć, była naprawdę piękna, urocza, nieśmiała, a przede wszystkim
była najlepsza w swoim fachu. I to się dla niej liczyło.
Podeszła do umywalki i odkręciła wodę. Musiała zmyć krew z dłoni. Tym
razem jej pacjentem był Jet. Podczas ostatniej misji nabawił się otwartego
złamania. Wendy strasznie nie lubiła złamań. Nie miała sprzętu, żeby
prześwietlić mu nogę i dokładnie się temu przyjrzeć. Działała intuicyjnie,
teraz pozostało modlić się, aby dobrze złożyła złamaną kość.
Uniosła głowę i popatrzyła w lustro, odbicie wyglądało na strasznie
zmęczone i przygnębione, więc uśmiechnęła się do niego wesoło.
— Wszystko w porządku? — Do pokoju weszła Mirajane.
— Oczywiście — odpowiedziała szybko Wendy, błagając w duchu, aby nie
było widać, jaki ślad odcisnęła na niej kolejna nieprzespana noc.
Kiedy dwa dwa lata temu pojawiła się w tym miejscu niewiele osób jej
ufało. Mira zgodziła się przyjąć ją do swojego domu, zaopiekowała się nią,
załatwiła fałszywe dokumenty a w końcu, kiedy zobaczyła, że dziewczyna zajęła
się rannym Elfmanem, przyprowadziła ją tutaj. Dziadziuś zainwestował w sprzęt
medyczny i ten mini szpital rozpoczął działalność. Na początku przychodzono do
niej tylko z najgorszymi ranami, z którymi nie można było jechać do szpitala,
nie wzbudzając przy tym podejrzeń. Jednak teraz musiała leczyć nawet drobne
przeziębienie. Niestety od kilku dni panował jakiś parszywy wirus. Już trzy
łóżka na sali były zajęte, czwarte przydzieliła Jetowi.
— Wendy... — zmartwiony głos dziewczyny wyrwał ją z zamyślenia. —
Chodź na dół coś zjeść. Lisanna zaraz przyjdzie popilnować chorych.
Marvell jeszcze raz obrzuciła wzrokiem pacjentów, chwyciła podręcznik
do medycyny i ruszyła za Mirą. Schodząc ze schodów, zobaczyła naburmuszonego Girdatsa. Widocznie córeczka znowu przysporzyła mu kłopotów. Wzdrygnęła się,
mimowolnie przypominając sobie swojego ojca. Po tym, jak w końcu go
odnalazła... Odrzuciła od siebie nieprzyjemne myśli i rozejrzała się po sali.
Nie było tu zbyt wielu osób, a ci, którzy siedzieli przy stolikach, wyglądali
dość marnie. Wczorajsza imprezka wszystkim dała się we znaki. Ona niestety cały
wieczór przesiedziała z chorymi, ale i tak docierała do niej głośna muzyka i
krzyki. W pewnym momencie chciała zejść na dół i poprosić, żeby zachowywali się
troszkę ciszej i nie przeszkadzali pacjentom, ale wstydziła się.
— Wendy? — odwróciła się, widząc za sobą zakłopotanego Elfmana. — Bądź
mężczyzną i daj mi coś przeciwbólowego.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć, nie chciała marnować leków na durnego
kaca, ale też głupio było jej odmówić.
— Ja nie...
Nie zdążyła dokończyć, bo Elfman odwrócił się i odszedł szybkim
krokiem. Dziewczyna spojrzała za siebie i ujrzała Mirajane z takim wyrazem
twarzy, że aż włosy stanęły jej dęba. Nic dziwnego, ze tą, zazwyczaj miłą i
słodką kobietę, nazywano Demonicą.
— Nalać ci piwa? — zapytała, zawiązując kucyk na czubku głowy.
— Podziękuję. Zaraz muszę wracać na górę.
— Zamęczysz się.
— Nie chce być bezużyteczna.
Ich rozmowy prawie zawsze tak się zaczynały. Ale prawda była taka, że
każdy oddawał część siebie Fairy Tail. Wendy nie lubiła walczyć, chociaż nie
można było powiedzieć, że nie potrafiła, wolała leczyć, wspierać. Z walką miała
złe wspomnienia, zwłaszcza, że pierwszą osobą jaką zabiła był jej ojciec.
— Wczoraj Natsu przyprowadził tu taką dziewczynę, Lucy. — Mira
taktownie zmieniła temat. — Wiedziała skądś, czym się zajmujemy i, kiedy trochę wypiła, oznajmiła, że chce do nas dołączyć.
Wendy zaciekawiona podniosła głowę.
— To trochę podejrzane, nie uważasz? Ufasz jej?
— Natsu jej ufa.
— Natsu jej ufa.
Uff ... Dość szybko uwinęłam się z tym rozdziałem, nie sądzicie? Pal sześć, że mało komentarzy było pod poprzednim, jakoś to przeżyję ( -20pkt do samooceny).
Jak widzicie, pojawił się nowy szablon. Trochę bardziej pasuje do klimatu opowiadania i chyba zostanie z nami na dłużej. Nie, nie bójcie się, dużo osób nie zginie. (Nie mam tak morderczego instynktu jak Mavis XD .)
Proszę mi nie narzekać, że nic się nie dzieje, bo to dopiero początek i chcę Wam dokładnie przedstawić bohaterów, ich przeszłość itd.
No i co? Do następnego, nie?
Rozdział genialny :3
OdpowiedzUsuńLucy dołączyła do Fairy Tail i nic z tego nie pamięta XD No nieźle XD
Nie mogłam z tej akcji majtkami, teraz jestem ciekawa co tam się takiego wydarzyło ^-^
Przesyłam dużo weny, czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam ^-^
Jezu, Natsu plis xD Te majtki xDDD Okej, zakochałam się w Wendy, ups. Jest tu taka urocza! Szczególnie kiedy ręce ma w krwi, hihi. Co z tego, że to przez operacje, ekhm. Nikt nic nie musi wiedzieć. Lcuyna się upiła i odłączyła do FT. No ok. Co z tego, że normalnie powinna na siebie uważać, heh. Zdarza się. Rozdzialik zaczepisty! Dawaj kolejny kochana!
OdpowiedzUsuńWeny i buziaki!
*Pozdrawiam, Twoja Lady! :)*
Rozdział jest swietny. Akcja z majtkami Lucy rozbawiła mnie... przez to jestem ciekawy co zaszło między Natsu a Lucy oraz co jeszcze zajdzie hehe. Ciekawe czy Lucy bedzie zalowala że wstąpiła do FT czy wręcz odwrotnie. Charakter Gajera i Wendy mi pasują do nich.
OdpowiedzUsuńNie mogę już się doczekać nastepnego rozdziału. Mam nadzieje że szybko sie pojawi.
Pozdrawiam i życzę weny
Rozdział bardzo mi się spodobał. Liczę na więcej, przeszyłam weny oraz życzę dużo miłych chwil, bezpiecznych wakacji(a raczej ich końcówki) i mnóstwa wrażeń. Phantom :)
OdpowiedzUsuńUwaga. Moja szczerość może bardzo zaboleć Twoją samoocenę. Czytasz na własną odpowiedzialność.
OdpowiedzUsuń***
Ten szablon jest ohydny. Natsu i Lucy w nagłówku są niewyraźni, dosłownie się rozmywają. Źle wycięte obrazki mogę jeszcze wybaczyć, bo jak widać, jesteś dopiero początkująca w tym fachu. Ale zamazane krwią, zbyt małe obrazki z boku + okropny nagłówek jest niewybaczalny.
Ale cóż. Będę musiała przeżyć, bo Tobie się podoba.
***
Piosenka wpadła mi w ucho. Przesłuchuję jej nawet przy pisaniu komentarza.
Naczekałam się na ten rozdział, nie powiem. Ale był świetny.
Gajeel, mój Gajeel, mój kochany Gajeel. Niech go będzie dużo. Proszę.
Droga Lucy. Tylko i wyłącznie siebie możesz winić za brak asertywności. Popiłaś sobie, pogadałaś głupoty, teraz cierp.
(Rzygam Lucką. Jest zdecydowanie ZA DUŻO fanfików z nią w roli głównej. A przecież ma już główną rolę w animcu.)
Oczy mi się kleją ;-;
Dużo weny, czasu i sprawnego kompa.
I przepraszam za agresywny i niezbyt składny komentarz. Ostatnio mało spałam.
Żyję! Yin, kochanie, żyję i niedługo przeczytam, i skomentuję, obiecuję! :*
OdpowiedzUsuńBędę szczera. Nagłówek mi się po prostu nie podoba. Jest niewyraźny, ale to twoja praca, jak tobie się podoba, to najważniejsze, a ja będę oceniać to, co piszesz.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że rozdział mi się podobał. I dziwnego Lucy miała tego kaca (a przynajmniej z mojego doświadczenia wiem). Fajnie się czytało, jestem ciekawa, co będzie dalej, więc:
Weny, czasu i sprawnego komputera
Pozdrawiam i serdecznie zapraszam do siebie ;)